Tytus Hołdys
Muzyka zrobiona z "Pasją"
Doskonale pamiętam kiedy i w jakich okolicznościach film „Pasja” w reżyserii Mela Gibsona wchodził do kin.

Było to wiosną roku 2004,
a na uroczystej polskiej premierze zorganizowanej w warszawskim Teatrze Narodowym zjawiły się najważniejsze osoby ze świata polityki, kultury i mediów. Tadeusz Mazowiecki, pierwszy niekomunistyczny premier w Polsce po II wojnie światowej a w latach 90. wysłannik ONZ na Bałkanach oraz jeden z autorów raportu o zbrodniach wojennych w byłej Jugosławii dla tejże organizacji powiedział po seansie, że “jest to obraz pokazujący co człowiek może zrobić człowiekowi i ile człowiek może znieść”. Z kolei Adam Boniecki, wspaniały ksiądz i wieloletni redaktor naczelny Tygodnika Powszechnego stwierdził, że film australijskiego reżysera przełamuje to, do czego wszyscy zdążyliśmy się już przyzwyczaić - przez lata powtarzanych konwencjonalnych opisów Męki Pańskiej. “”Pasja” zmusza do zastanowienia się o czym właściwie myślimy, mówimy. Może się okazać wybiciem ze schematu czegoś, co być może nieco się zbanalizowało” dodał. Jednocześnie wydarzenie to wzbudziło tak wielkie emocje, że dla niektórych osób będących na widowni seans stanowił zbyt mocne przeżycie i zdecydowały się one wyjść jeszcze przed jego zakończeniem - nie mogąc znieść napięcia filmu. Obraz ten bowiem bardzo dosłownie pokazuje brutalność i zadane cierpienie synowi Bożemu.
Film stał się ogólnoświatowym hitem - do dziś dzierży tytuł najbardziej dochodowego obrazu religijnego wszech czasów.
Przez pierwsze dni od premiery było szalenie trudno o bilety - zwłaszcza w krajach bardzo katolickich, a do kin tłumnie chodziły nawet starsze babcie prosząc jedynie o towarzystwo swoje wnuki. Robiły to z obawy czy dadzą sobie radę wytrwać przy tak sugestywnym ukazywaniu tortur i gehenny tej najważniejszej przecież dla nich istoty. Co ciekawe Mel Gibson pierwotnie planował, aby film był wyświetlany w kinach bez napisów - to aktorzy i kreowane przez nich role miały mówić same za siebie. Ostatecznie jednak ten nakręcony w całości w językach aramejskim, hebrajskim i łacińskim obraz doczekał się seansów z napisami.
W rolę Chrystusa wcielił się Jim Caviezel, amerykański aktor sam będący gorliwym katolikiem. Na planie nie opuszczały go wypadki - podczas kręcenia scen ukrzyżowania, a realizacja tej sekwencji zajęła twórcom ponad dwa tygodnie, wypadł mu bark kiedy to osunął się na niego ważący blisko 70 kilogramów drewniany krzyż. Do tego, jako iż obraz kręcono w Rzymie w środku włoskiej zimy Caviezel był często tak zziębnięty, że nie mógł mówić, a przed kolejnymi ujęciami trzeba było ogrzewać mu twarz i usta - z tego powodu zresztą przeszedł na planie zapalenie płuc. Nie wspominając już o przypadkowo prawdziwie zadanych razach biczem po których do dziś ma blizny i… uderzeniu w pioruna. To wydarzyło się podczas kręcenia sceny Kazania na Górze, chwilę po tym kiedy grany przez niego Jezus wypowiedział do zebranych słynne “Miłujcie nieprzyjaciół waszych i módlcie się za swoich prześladowców.”. Jak wspominał to zdarzenie później w jednym z wywiadów Caviezel: “Wszedłem na górę, chmury się zebrały i pięć sekund przed uderzeniem czułem, że to się stanie. Wiał wiatr, ale wtedy go nie słyszysz. I nagle bum: dostałem piorunem. Byłem przerażony, ale wewnątrz ogarnął mnie spokój. Jedynie włosy stanęły mi dęba”.
Od strony audiowizualnej to obraz piekielnie sugestywny i perfekcyjnie zrealizowany.
Za zdjęcia do niego odpowiadał Caleb Deschanel, który przy tej produkcji wzorował się na malarstwie włoskiego mistrza baroku - wielkiego Caravaggia, którego obrazy słyną z niezwykle realistycznych światłocieni i spektakularnego kontrastu między światłem a mrokiem. Ręcznie szyte stroje zaprojektowane przez Maurizio Millenottiego miały również za zadanie wzmacniać wizualny efekt "Caravaggia" i utrzymane były w tonacjach czarnej, brązowej i beżowej. Sekwencje kręcone we wnętrzach były jedynie delikatnie oświetlane, zamknięte przestrzenie starano się bowiem wyciemnić tak bardzo, by stworzyć wrażenie, z trudem przedzierającego się do nich światła. Z kolei scena, w której zdjęte z krzyża ciało Chrystusa leży w ramionach matki, została bezpośrednio zainspirowana słynną „Pietą” autorstwa Michała Anioła. Praca reżysera zdjęć zachwyciła krytyków i członków Amerykańskiej Akademii Filmowej - za “Pasję” Deschanel otrzymał swoją kolejną nominacje do Oscara. Do dziś jednak, mimo aż sześciu szans na zdobycie Oscara, Caleb Deschanel wygrania tej prestiżowej statuetki się nie doczekał.
Na etapie pre-produkcji wydawało się, że kompozytorem muzyki do obrazu zostanie James Horner. Tak się jednak nie stało - za ścieżkę dźwiękową odpowiadać miała wpierw Rachel Portman, nagrodzona Oscarem w 1996 roku za pracę przy romantycznej komedii “Emma” z Gwyneth Paltrow w roli głównej. Jako ciekawostkę powiem, że w tamtych czasach kategoria najlepsza muzyka była na Oscarach podzielona - wręczano osobno statuetkę za najlepszą muzykę w dramacie i osobno za najlepszą muzykę w komedii bądź musicalu.
Ostatecznie jednak ze względu na ciążę Portman musiała zrezygnować z pracy nad “Pasją” i kompozytorem wybrany został John Debney.
Biorąc pod uwagę, że Gibson rozważał na początku brak jakiejkolwiek muzyki trzeba przyznać, że droga do wyboru osoby za nią finalnie odpowiadającej była naprawdę fascynująca sama w sobie. Zwłaszcza, że Debney był wtedy raczej kojarzony z prac nad filmami o dużo luźniejszej tematyce - komponował dla wytwórni Disneya, tworzył ścieżki do obrazów komediowych, familijnych bądź przygodowych. Tutaj miał stworzyć wielką, poważną muzykę filmową do obrazu, który już na wczesnym etapie produkcyjnym został okrzyknięty jednym z najbardziej kontrowersyjnych filmów w historii.
John Debney na świat przyszedł w Kalifornii roku 1956. Urodził się w miejscowości Glendale należącej do zespołu miejskiego Los Angeles i mieszczącej się niedaleko siedzib The Walt Disney Company, w którym to jednym z producentów był wtedy jego ojciec Louis. John już w wieku sześciu lat zapałał miłością do muzyki i nauczył się grać na gitarze, by później być członkiem różnych szkolnych oraz uniwersyteckich kapel. Wychowany w filmowym domu i spędzający wiele godzin na terenach Walt Disney Studio Debney zdecydował się pójść w kierunku muzyki filmowej i ukończył prestiżowy The California Institute of the Arts na wydziale kompozycji. Stamtąd szybko trafił do studia Disneya gdzie pracował wpierw jako asystent, by później dostać solowe szanse od innego dużego animowanego domu produkcyjnego “Hannah Barbera” - pracował między innymi przy pełnometrażowej ekranizacji telewizyjnego hitu “Jetsonowie”. Swoją pierwszą dużą nagrodę, czyli nazywaną telewizyjnym Oscarem “Emmy”, otrzymał w roku 1991 za muzykę do serialu “The Young Riders” (“Młodzi Jeźdźcy”), by ponowić ten sukces trzy lata później dzięki Stevenowi Spielbergowi, który poprosił go by ten napisał motyw przewodni do nowopowstałego serialu “SeaQuest”. Debney to uczynił, został następnie jednym ze stałych kompozytorów muzyki do tej produkcji - prócz niego funkcję tę pełnił również stawiający pierwsze kroki w branży Don Davis, późniejszy autor muzycznej oprawy do kultowej serii science fiction “Matrix”.
Pierwszymi dużymi pracami Johna Debneya były filmy takie jak “Hocus Pocus” - czyli produkcja fantasy opowiadająca o trzech skazanych na śmierć czarownicach z Salem powracających po 300 latach do świata żywych, która w dniu premiery spotkała się z zimnym przyjęciem krytyków i widzów przynosząc wiele milionów dolarów straty by po latach stać się jednym z najpopularniejszych filmów okresu Halloween, czy “Wyspa Piratów” - obraz, którego klapa finansowa była tak ogromna, że doprowadziła do upadku produkującą go wytwórnię Carolco. Jednak muzyka autorstwa Debneya, zwłaszcza w przypadku “Wyspy Piratów”, okazała się strzałem w dziesiątkę i otworzyła kompozytorowi na oścież drzwi Hollywood. W przypadku “Wyspy Piratów” warte odnotowania na pewno jest to, że kompozytor napisał całą oprawę muzyczną mając na to jedynie trzy tygodnie - stało się tak, gdyż trafił do produkcji w ostatniej chwili jako zastępstwo dla Davida Arnolda.
W swojej karierze Debney komponował muzykę do takich filmów jak “Kłamca, kłamca” i “Bruce Wszechmogący” z Jimem Carreyem, obrazów w reżyserii Roberta Rodrigueza (w tym “Małych agentów” oraz “Sin City”) czy w końcu tak ogromnych produkcji jak “Iron Man 2” oraz fenomenalna adaptacja “Księgi Dżungli” z roku 2015 reżyserii Jona Favreau.
Do dziś jednak jego jedyną nominacją Oscarową pozostaje ta z 2004 roku - za muzykę do słuchanej dziś przez nas “Pasji” w reżyserii Mela Gibsona. Statuetki wówczas Debney nie zdobył - ze zwycięstwa mógł się wtedy cieszyć polski kompozytor Jan A.P. Kaczmarek, który odebrał Oscara za swoje magiczne dźwięki do filmu “Marzyciel”. Prawda jest jednak taka, że nikomu nie stałaby się krzywda gdyby to John Debney ostatecznie zwyciężył - jego praca bowiem kompletnie wszystkich zaskoczyła. Muzyka do “Pasji” jest bowiem dziełem na wielu płaszczyznach wybitnym.
Debney zadbał by klimat filmu został oddany w jak najlepszy sposób.
Dlatego, co wyraźnie słyszymy, tak umiejętnie wykorzystał charakterystyczne dla Bliskiego Wschodu elementy muzyczne, flety czy perkusjonalia, oraz klasyczne chóralne zaśpiewy, do których wespół z wokalistką Lizbeth Scott napisał wszystkie teksty, które następnie zostały przetłumaczone na język aramejski. Do samego końca nad kompozytorem i jego pracą w studio czuwał bardzo zaangażowany na każdym poziomie realizacji filmu Gibson, który sam nawet był jednym z członków pojawiającego się na ścieżce chóru. I choć Debney dość łatwo mógł wejść w muzyczne buty Hansa Zimmera i w niektórych momentach zdublować jego partytury do jakżeż wtedy popularnego “Gladiatora”, to udało mu się stworzyć coś całkowicie autorskiego - skomponować muzykę, której z zapartym tchem słucha się zarówno podczas seansu, jak i samotnego siedzenia w domowym fotelu przy zgaszonym świetle. “Pasja” jest bowiem ścieżką od pierwszej do ostatniej nuty szalenie emocjonalną i emocjonującą, swoim charakterem przypominającą chociażby równie przecież muzycznie wstrząsającą “Listę Schindlera”.
John Debney twierdzi zadaniem kompozytora jest służenie filmowi
oraz uważne synchronizowanie muzyki z obrazem oraz - przy większych produkcjach - z efektami dźwiękowymi, tak aby te dwa byty wzajemnie się nie wypierały oraz by ich współobecność nie była dla widza męcząca. W rozmowie z portalem Cinemusic Debney powiedział, że jedną z pierwszych rzeczy jakie usłyszał od Mela Gibsona było, aby w czasie najcięższych do oglądania scen muzyka była muzyką najbardziej subtelną, najpiękniejszą. Właśnie ze względu na to, że jej rolą jest pomóc widzowi przetrwać to, co dzieje się na ekranie. To podejście zresztą nie może dziwić, skoro do największych autorytetów Debneya należą tacy kompozytorzy jak John Williams czy Jerry Goldsmith - mistrzowie muzycznej narracji - a jako najukochańsze ścieżki wskazuje on chociażby takie dzieła Williamsa jak “E.T.” czy “Kevin sam w domu”.
Swoją drogą ten świąteczny obraz w reżyserii Chrisa Columbusa bez którego nie wyobrażamy sobie obecnie wigilijnego spotkania doczeka się zresztą niebawem remake’u, a za muzykę do niego będzie odpowiadał nie kto inny jak John Debney...

Zdjęcie powyżej przedstawia album znajdujący się w WinyloKINO kolekcji. Ukazał się on nakładem wydawnictwa Music on Vinyl w roku 2014 na ognistym, pomarańczowym winylu. To limitowane wydanie zawiera dodatkowo książeczkę z fotografiami z filmu.
Tekst ten jest transkrypcją poprowadzonej przeze mnie gościnnie audycji "Muzyka Spod Igły" Pana Wojtka Padjasa (RMF Classic).