Tytus Hołdys
Emile Mosseri - czuły narrator "Minari"
Zaktualizowano: 9 wrz 2021
John Williams, James Horner, Thomas Newman. Są tacy kompozytorzy, których każda ścieżka ma dla mnie wyjątkowe znaczenie. Ich styl, dobór instrumentów, opracowanie muzyczne i w końcu sam język komponowania - mniej lub bardziej - zawsze do mnie trafia. Kiedy w mojej orbicie pojawia się kolejny tego typu twórca, to radość jest ogromna.
Tegoroczny wyścig Oscarowy, tak jak i cały sezon nagród filmowych kiedy wspomnimy o kategorii najlepsza muzyka, przebiegał pod dyktando Trenta Reznora i Atticusa Rossa, duetu tworzącego na codzień industrialny, rockowy zespół Nine Inch Nails. Panowie Reznor/Ross wespół z pianistą-jazzmanem Jonem Batiste stworzyli przepiękną muzyczną narrację do Pixarowej animacji “Soul”, czyli “Co w duszy gra”. Produkcja ta zwyciężyła Nagrodę Akademii z resztą nie tylko w kategorii muzycznej właśnie, ale i pokonała wiele innych znakomitych tytułów nominowanych w kategorii najlepszy film animowany.
Przeglądając jednak inne pozycje nominowane do nagrody za najlepszą ścieżkę dźwiękową roku, warto jest z bliska przyjrzeć się innemu tytułowi na liście - opowiadającemu o podążającej za amerykańskim snem rodzinie koreańskich imigrantów filmowi “Minari” w reżyserii Lee Isaaca Chunga z fantastycznymi dźwiękami autorstwa Emila Mosseri.

Urodzony w Nowym Jorku muzyk swoją karierę rozpoczął jako gitarzysta basowy i wokalista zespołu “The Dig”. Prócz tego studiował kompozycję filmową na prestiżowej uczelni Berklee School of Music. Nie jest to bynajmniej pierwsze nazwisko w Hollywood, które karierę rockowo-sceniczną zaczęło przekształcać w karierę filmową-kompozytorską - podobną ścieżkę przeszli chociażby Danny Elfman (stały współpracownik Tima Burtona i autor muzyki do takich filmów jak “Edward Nożycoręki” czy “Faceci w czerni”), jak i Cliff Martinez, którego droga prowadziła między innymi od roli perkusisty w znakomitej kapeli “Red Hot Chilli Peppers” po funkcję autora muzyki w tak kultowym filmie jakim dziś bez wątpienia jest "Drive” z Ryanem Goslingiem w roli głównej.
W przypadku Mosseriego mówimy jednak dziś o ledwie 35-letnim kompozytorze, dla którego “Minari” było dopiero trzecim pełnometrażowym filmem w karierze. Pierwszym był bardzo ciepło przyjęty przez krytykę obraz “The Last Black Man in San Francisco”, opowiadający o błąkającym się po ulicach San Francisco i starającym odzyskać zbudowany przez dziadka w Wiktoriańskim stylu dom Jimmym. Przyznaję, że kiedy zupełnym przypadkiem natrafiłem wpierw na motyw główny pochodzący z tego filmu, a następnie na przerobioną przez Mosseriego na potrzeby produkcji piosenkę "San Francisco (Be Sure to Wear [Some] Flowers in Your Hair)”, którą w oryginale w roku 1967 zaśpiewał Scott McKenzie, to serce zabiło mi mocniej. Ta muzyka to dla mnie prawdziwe "La Grande Bellezza", czyli "Wielkie Piękno" idąc tropem wspaniałej włoskiej produkcji Paolo Sorrentino o takim właśnie tytule.
“Minari” jest kolejnym delikatnym muzycznie (i nie tylko) obrazem opowiadającym o losach etnicznej mniejszości. Reżyser Lee-Isaac Chung nakręcił na wpół autobiograficzną historię, opisującą losy koreańskiej rodziny chcącej na dobre zakorzenić się w amerykańskim stanie Arkansas, będącym stanem wiejskim słynącym z pięknych nizin, jezior, rzek i produkcji diamentów. Głowa rodziny, Jacob Yi, postanawia wykupić żyzną ziemię i zacząć hodować na niej prawdziwe koreańskie warzywa, których sprzedaż ma przynieść całej rodzinie tak bardzo potrzebne pieniądze i - zwłaszcza dla samego Jacoba - poczucie dumy oraz spełnienia. Nie wszystko jednak układa się po jego myśli, a usilne podążanie za sprawnie rosnącymi roślinami zakrywa mu oczy na to co najważniejsze - na miłość bliskich, których oczekiwania co do rzeczywistości są kompletnie inne.
Chung swój scenariusz oparł na własnych wspomnieniach z dzieciństwa, ale proces pisania i kręcenie filmu wcale nie był dla niego taki łatwy. Jak sam wspominał w wywiadach, jego rodzice to osoby szalenie ceniące swoją prywatność i nie powiedział im o swoim projekcie do czasu, aż nie usiadł w studio montażowym z obawy na ich reakcję. Kiedy w końcu zobaczyli film było to dla całej famili, jak wspomina reżyser, bardzo emocjonalne, piękne doświadczenie.
Dla Emila Mosseri różnica pracy przy “Minari” w porównaniu do “The Last Black Man in San Francisco” była ogromna.
Tam Mosseri komponował do gotowej okładki filmu, czyli pierwszego montażu i niektóre ze scen można było jeszcze dopasować pod powstające kompozycje. Jednak spora część była jednak już “zamknięta” i nie do ruszenia. W przypadku “Minari” kompozytor miał za to wolną rękę i ponad 6 miesięcy czasu aby skomponować do niego ścieżkę dźwiękową. Propozycję od Chunga otrzymał bowiem jeszcze na etapie szlifowania scenariusza kiedy to ekipa była daleka od wejścia na plan, nie wspominając choćby o nakręceniu jakiejkolwiek sceny. Ta wolna ręka pozwoliła młodemu autorowi muzyki wspaniale poruszyć swoją wyobraźnią i dotknąć najczulszych strun filmowej opowieści.
Gdyby słowa Olgi Tokarczuk o tak zwanym “czułym narratorze” można przetłumaczyć na język muzyki, to praca jaką wykonał Emile Mosseri przy "Minari" byłaby ich muzyczną wykładnią.
Dla przykładu - jeden z utworów, czyli napisana przez kompozytora i następnie przetłumaczona na język koreański piosenka "Rain Song", śpiewana jest przez grająca w filmie główną rolę kobiecą Ye-Ri Han.
W tej magicznej kompozycji rozpoczynającej się od dźwięków gitary akustycznej słyszymy również towarzyszący całej ścieżce dźwiękowej Theremin. Instrument ten został wynaleziony około 1920 roku przez przez Lwa Termena rosyjskiego wiolonczelistę i fizyka. To jeden z pierwszych instrumentów w historii, w którym źródłem dźwięku jest prąd elektryczny. Za stroną Muzykoteka Szkolna:
“Nie tylko nie wygląda on jak jakikolwiek inny instrument muzyczny, wydaje dźwięki o niespotykanej barwie, ale jest też unikatowy z tego powodu, że gra się na nim zupełnie go nie dotykając. Z prostokątnego pudła wychodzą dwie anteny, z których jedna kontroluje wysokość dźwięku a druga jego głośność. Gdy ręka grającego zbliża się do pionowej anteny, wysokość dźwięku się podnosi, gdy zbliża się do anteny poziomej, w kształcie pętli - dźwięk staje się cichszy. Gra na thereminie nie jest łatwa, wymaga długich ćwiczeń i dobrego słuchu.”
Głównym przeznaczeniem instrumentu miała być muzyka klasyczna, to bardzo szybko potencjał takich falujących i niespotykanych dźwięków dostrzegli kompozytorzy filmowi, tworząc oparte na nim ścieżki dźwiękowe do produkcji gatunkowych - thrillerów, horrorów, filmów science fiction z lat 40’ i 50’. Jednym z najpopularniejszych tego typu obrazów jest na pewno “Dzień, w którym zatrzymała się ziemia”, której autorem muzyki był gigant kompozycji filmowej - Bernard Herrmann. W pewnym momencie o tym kosmicznym pod wieloma względami instrumencie świat kina lekko zapomniał, choć sięgano po niego w mniejszym bądź większym stopniu w każdej kolejnej dekadzie. Na prawdziwie pierwszy plan wysunął go ponownie - i to całkiem niedawno, gdyż w roku 2018 - Justin Hurwitz opierając na nim swoją wybitną muzykę do obrazu “First Man” (“Pierwszy człowiek”), czyli filmu opowiadającego o Neilu Armstrongu, misji Apollo 11 i pierwszym lądowaniu na księżycu.
Ogrom talentu kompozytorskiego Emile’a Mosseri polega w moim odczuciu również właśnie na tym, że dźwięki do tej pory w dużej mierze przypisane kinu gatunkowemu - o zupełnie innym zabarwieniu - umiał przepięknie zasadzić pośród koreańskich roślin uprawianych na malutkiej farmie w stanie Arkansas.
Jego kolejną produkcją będzie pełnometrażowy debiut reżyserski Jesse’ego Eisenberga, aktora znanego z głównej roli w “Social Network” (filmu opowiadającego historię Marka Zuckerberga i powstania Facebooka). W jego “When You Finish Saving the World” na ekranie zobaczymy między innymi Juliane Moore, lauretkę Oscara za film “Motyl. Still Alice” i Finna Wolfharda, który popularność zyskał w dużej mierze dzięki serialowi “Stranger Things”.
Warto jest bacznie obserwować ścieżkę tego młodego twórcy, gdyż wygląda na to, że jesteśmy właśnie świadkami narodzin nowej, pięknej gwiazdy muzyki filmowej, której największą siłą jest bycie czułym kompozytorem i którego dźwięki potrafią otulić nas ze wszystkich stron.
PS
Oczywiście posiadam winylowe wydanie "Minari".
W moich zbiorach wylądował wariant o nazwie Rose Marble będący wariantem limitowanym do 500 sztuk, za którego produkcję odpowiadają wydawnictwa Sacred Bones Records i Milan Records. Magiczny krążek, mój egzemplarz możecie zobaczyć poniżej:
